czwartek, 24 lipca 2014

Walka o szczęście II



Mam nadzieję, że wybaczycie tak duże opóźnienie. Na swoje wytłumaczenie mam tylko tyle, że laptop odmówił współpracy, a nie miałam innego sposobu by dodać kolejną część. Mam nadzieję, że się spodoba :)

Hermiona
Leżałam w łóżku zupełnie pozbawiona sił.  Nie pamiętałam jak się tu znalazłam, a to oznaczało kolejny atak. Łzy popłynęły mi po policzkach. Pewnie znów nawymyślałam Teo, a on mimo tego starał  się mi pomóc. Słyszałam jak kręci się po kuchni.  Słońce było schowane za drzewami, więc uznałam, że przygotowuje kolacje. Nie potrafiłam myśleć o niczym innym tylko o tym jak bardzo go ranię. W dniu ślubu żadne z nas nie wiedziało jakie skutki może wywołać to zaklęcie.  Inaczej nigdy nie zgodziłabym się by Teodor był ze mną związany do końca życia.  Gdyby nie ten ślub może zawiązałby się z inną kobietą i byłby szczęśliwy.  Ze mną nie mógł liczyć na prawdziwą radość. Nie mogłam dalej niszczyć go związkiem ze mną. Musiałam odejść.
Po jakimś czasie zmęczona łzami i własną bezsilnością znów zasnęłam, a gdy się obudziłam Teo siedział obok mnie. W jego oczach widziałam miłość. Spoglądał na mnie tak jak na początku naszego związku.  Jakby od tamtego dnia nic się nie zmieniło.  A przecież zaszło wiele zmian. Podniosłam się lekko i przytuliłam do niego.  Poczułam zapach który zawsze mnie uspokajał. Pachniał mieszanką mięty, gorzkiej czekolady i czegoś czego nie potrafiłam określić.  Przekręcił głowę w moją stronę i lekko pocałował mnie w czoło. Widziałam, że przez to mówi,  że wszystko będzie dobrze. Po chwili oderwał usta od czoła i zaczął scałowywać łzy, które znów płynęły po moich policzkach. Gdy dotarł do ust przeszedł mnie dreszcz. Przez ataki dawno się nie kochaliśmy. Zawsze przychodziły w najmniej odpowiednim momencie. Dłońmi poszukałam guzików jego koszuli i powoli zaczęłam je rozpinać. Teodor przez chwilę się zawahał, lecz wystarczyło, że szepnęłam 'proszę' i znów obdarowywał mnie pocałunkami. Lekko przejechałam paznokciami po jego torsie i uśmiechnęłam się słysząc westchnienie. Chwilę później wróciła  świadomość, że z mojego własnego wyboru jest to nasz ostatni raz.  Mimowolnie w moich oczach znów pojawiły się łzy, a mimo to z jeszcze większą czułością go całowałam.

Teodor
Może to było egoistyczne, ale wtedy się nad tym nie zastanawiałem. Oboje potrzebowaliśmy tej bliskości. Nie rozumiałem tylko dlaczego Hermiona wciąż płacze, ale nie chciałem się nad tym zastanawiać.  Nie w tamtej chwili. Tym razem było inaczej niż zwykle. Czule i namiętnie ale też powoli, nie śpieszyliśmy się, napawaliśmy się swoją bliskością, a jednak było czuć smutek. Po wszystkim leżeliśmy wciąż objęci. Żadne z nas się nie odzywało. Słowa były niepotrzebne.

Hermiona
Gdy się obudziłam słońce powoli wyłaniało się zza drzew.  Z szafki nocnej wyciągnęłam kartkę i długopis. Napisałam kilka zdań. Spojrzałam na śpiącego Teo i jednym ruchem różdżki sprawowałam swoje rzeczy do walizki i po cichu wyszłam.   Gdybym została choć chwilę dłużej nie potrafiłbym go tak po prostu zostawić.
Pod domem spojrzałam na mapę i teleportowałam się w pierwsze miejsce nad morzem jakie rzuciło mi się w oczy.
Było pięknie. Poranne słońce oświetlało niewielki drewniany domek. Od razu poznałam to miejsce, przyjeżdżałam tu co roku w odwiedziny do babci. Jako dziecko uwielbiałam bawić się na plaży, lepić zamki z piasku, budować rzeźby. Nigdy nie było tu dużo ludzi, ale teraz wioska wydawała się wyludniona.  Podeszłam do płotu i delikatnie otworzyłam furtkę, która wyglądała jakby najmniejszy dotyk mógł sprawić, że rozleci się w proch. Przez zakurzone okna nie było widać wnętrza. Dobrze wiedziałam, gdzie zawsze chowany był klucz, dlatego już po chwili wygrzebywałam go ze stosu suchego drewna przygotowanego do palenia.

Teodor
Obudziły mnie promienie słońca, padające mi na twarz. Przeciągnąłem się lekko i chciałem obudzić Hermionę pocałunkiem, ale dałem sobie sprawę, że jej nie ma. Zdziwiony zszedłem na dół. Gdy jej tam nie znalazłem wróciłem do sypialni myśląc, że być może poszła na spacer i zostawiła mi kartkę, ponieważ nie chciała mnie budzić. Kiedyś zdarzało się to często, dlatego poczułem ulgę, kiedy na szafce nocnej znalazłem papier. Jednak to co na niej napisała sprawiło, że niepokój znów powrócił.

Proszę nie szukaj mnie.
                      Kocham Cię, Hermiona

Nie wiedziałem co powinienem zrobić, ale jednego byłem pewien. Muszę ją znaleźć.


Hermiona
Nie miałam pojęcia jak to się stało. Byłam sama, czytałam książę na plaży i nagle pojawił się On. Serce zaczęło mi szybciej bić.
- Prosiłam żebyś mnie nie szukał.
- Kocham cię i będę cię kochać czy tego chcesz czy nie. A to oznacza, że nigdy cię nie zostawię.
Niby zwykłe słowa, a poczuła, że wszystko się ułoży, że przed nami lepsza przyszłość. I wiecie co? Udało się. Ataki pojawiały się coraz rzadziej, aż w końcu zniknęły. Wszystko to dzięki małej istotce rozwijającej się pod moim sercem. Nawet w czarnej magii istnieją luki pozwalające na szczęście.

piątek, 4 lipca 2014

Walka o szczęście I

Hej hej ;) Poniżej pierwsza część Teomione. Jest krótka ponieważ, Wam zostawiam decyzję, czy ta miniaturka ma mieć happy czy sad end. Sonda, która jest z boku i będzie trwać tydzień i w następny piątek pojawi się kolejna część ;) Także zachęcam do czytania i głosowania!




Był piękny, słoneczny dzień. Wiosna dopiero się zaczęła, a trawa w ogrodzie osiągnęła już zadziwiającą wysokość. Hermiona od kilku dni powtarzała mi, żebym wreszcie ją skosił. Jednak ja nie potrafiłem się przekonać do tych mugolskich urządzeń. Mimo to postanowiłem się za to zabrać, mając nadzieję, że może to jakoś poprawi jej humor. Od wielu dni wciąż była smutna.  Ataki.  To była główna przyczyna jej smutku. Zaczęły się zaraz po wojnie, wtedy jeszcze myśleliśmy, że jakiś eliksir czy zaklęcie załatwią sprawę. W trakcie bitwy dostała jakimś czarnomagicznym zaklęciem. Cholerny Rosier. Skutki klątwy nie objawiały się od razu, lecz dopiero po czasie. Najpierw były to lekkie ataki paniki i gniewu. Z czasem jednak przybrały na sile, teraz miały taką moc, że Hermiona nikogo nie poznawała, atakowała każdego, kto wszedł jej w drogę. Brak różdżki wcale jej w tym nie przeszkadzał, w końcu była wychowana wśród mugoli.
W ciągu ostatniego miesiąca ataki pojawiały się dwa, trzy razy w tygodniu. Dlatego cieszyłem się, widząc jak z lekkim uśmiechem czyta jedno z tych swoich grubych tomiszczy. Właśnie to w niej kochałem - zawsze była sobą i nigdy się nie poddawała. Wciąż starała się cieszyć każdą chwilą. Tak bardzo pogrążyłem się w myślach, że sam nie wiem kiedy, zaplątałem się w kable. Westchnąłem ciężko i spojrzałem bezradnie na te przeklęte urządzenie. Nagle dobiegł mnie lekko drżący głos Hermiony.
Dobrze znałem ten ton. Znów się zaczęło. Jednym ruchem różdżki pozbyłem się kabli i ruszyłem w jej stronę.
Krzyczała. Wciąż powtarzała, że ktoś nas obserwuje, śledzi. Patrzałem w jej przerażoną stronę i wiedziałem, że nie mogę nic zrobić.  Muszę czekać, aż atak sam przejdzie. Muszę patrzeć na jej cierpienie bo jestem bezsilny. Chwyciłem jej twarz w swoje dłonie i powiedziałem, żeby na mnie spojrzała. Miałem nadzieję, że nie zabrnęła jeszcze zbyt daleko i da się choć trochę osłabić atak. Hermiona wciąż nerwowo rozglądała dookoła, jakby nie słyszała moich słów. Krzyknąłem na nią i od razu poczułem wyrzuty sumienia. To nie była jej wina. To ja miałem być tą silną osobą, chroniącą ją w takich chwilach przed jej własnym strachem, a tymczasem jeszcze go wzmagałem. Coraz gorzej radziłem sobie z jej atakami. Nie zdziwił mnie siarczysty policzek jaki mi wymierzyła. Zaraz po tym wbiegła do domu, a ja ruszyłem za nią. Nie mogłem zostawić jej samej.
Siedziała na jednym z krzeseł skulona, z nogami pod brodą. Spojrzała na mnie smutnymi, zapłakanymi oczami. Zawsze w takich chwilach myślałem o jednym. Przytulić ją i nie pozwolić więcej cierpieć. Nienawidziłem tej bezsilności jaką wtedy czułem. Przecież obiecywałem ją, że ją ochronię. To była moja wina.
Wolno wstała i podeszła. Objąłem ją lekko, a ona przywarła do mnie. Nie wiem ile tak staliśmy. Kilka minut, może godzin. To nie było ważne. Miałem nadzieję, że to już koniec, jednak Hermiona nagle wyrwała się z mojego uścisku. Ponownie zaczęła krzyczeć, chwyciła nóż leżący na blacie i ruszyła w moją stronę. Lekko się wycofałem. Do tej pory nigdy nic mi nie zrobiła, ale wolałem nie ryzykować. Wyglądała jak zaszczute zwierzę.
Wyczuła chwilę mojego wahania i ruszyła, po drodze zahaczając o ramkę ze zdjęciem, która spadła z łoskotem na podłogę. Siłowaliśmy się, ale Hermiona z każdą chwilą słabła. Nóż wypadł z jej dłoni, a ona stała bezbronna z łzami płynącymi po twarzy. Podszedłem do niej i chwyciłem lekko za dłoń, ale stała niewzruszona. Wziąłem ją na ręce i ruszyłem w stronę sypialni. Była taka lekka, a każdy atak dodatkowo zabierał jej całą energię… Martwiłem się, że kiedyś ją to wykończy.
Ułożyłem ją na łóżku, a sam usiadłem obok, czekając aż zaśnie. Gdy pogrążyła się we śnie, zszedłem na dół. Na podłodze w hallu leżała rozbita ramka. Strzepałem szkło i przyjrzałem się zdjęciu, które zrobiono w dniu naszego ślubu. 
Hermiona miała na sobie prostą, białą sukienkę, która dodawała jej uroku. Welon łagodnie opadał na jej szczupłe ramiona, przykrywając koronką brązowe loki. Uśmiechała się łagodnie, a jej oczy błyszczały szczęściem. Ja miałem na sobie ciemny garnitur, który pomagała mi wybrać. Magiczne fotografie się poruszają i tak było również z tą. Nadstawiałem policzek do pocałunku, a gdy Hermiona była już na tyle blisko by tego nie zauważyć, przekręciłem się tak, że pocałowała mnie prosto w usta. Nie musiałem patrzeć na zdjęcie, ponieważ dokładnie pamiętałem ten moment. Odwróciłem je i przeczytałem cytat wypisany ręką Hermiony "... Niech słowo "kocham" jeszcze raz z ust Twych usłyszę, niech je w sercu wyryję i w myśli zapiszę". Wiedziałem, że mimo wszystko jej nie zostawię. Może ktoś inny na moim miejscu by tak zrobił, ale nie ja. Byłem z domu Salazara Slytherina, a to do czegoś zobowiązuje. Dopóki będzie nadzieja, będę walczył. Być może się nie uda, ale ta walka ma sens. Ma sens ponieważ walczę dla osoby, którą kocham i która pokazała mi co znaczy prawdziwa miłość. Dla osoby, która jest całym moim światem.