wtorek, 23 grudnia 2014

Magia Świąt

Dawno mnie tu nie było. Tłumaczenia nie mają sensu. Zauważyliście pewnie, że przestałam również komentować Wasze blogi. Do tej pory nie miałam na to czasu, ale moim noworocznym postanowieniem jest to zmienić! ;) Miniaturka poniżej jest pierwszą rzeczą napisaną od września, więc nie jest najwyższych lotów.
Nie ma morału, puent. Po prostu przedstawia sytuacje, które mogłyby stanowić odrębne miniaturki, a stały się jedną, której punktem wspólnym jest świąteczny wieczór. Mam nadzieję, że się spodoba :) Wesołych Świąt!
/ Przepraszam za błędy, jest nie zbetowana.




Śnieg padał nieprzerwanie od kilku dni, otulając zimną pierzyną miasto. Brązowowłosa kobieta tupała niecierpliwie, stojąc przy pomniku Merlina, jednocześnie rozglądając się dookoła. Gdy w zasięgu jej wzroku pojawiła się roześmiana blondynka, ruszyła w jej stronę i po krótkim przywitaniu , obie skierowały się w stronę pobliskiej kawiarni, gdzie czekała na nie Ginny. Po ukończeniu Hogwartu ich drogi się rozeszły, więc postanowiły spotykać się przynajmniej raz w miesiącu, by całkowicie nie stracić kontaktu.
Gdy tylko Hermiona i Luna przekroczyły drzwi kawiarni, odurzył ich zapach czekolady i pomarańczy. Wnętrze aż zachęcało do odwiedzin w tak mroźny dzień.
Podeszły do stolika, przy którym siedziała rudowłosa i bez słów powitania zasypały ją pytaniami
- Jak przygotowania do ślubu? Kiedy odbierasz suknię? Byłaś już na próbnym makijażu? Wybraliście w końcu z Harry’m salę?
Ginny roześmiała się widząc ich entuzjazm i zaczęła odpowiadać na ich pytania. Gdy zakończyła opowieść, o tym jak wszyscy myślą, że to Blaise jest jej narzeczonym , żadna się nie odezwała. W końcu Hermiona przerwała ciszę.
- Mam wrażenie, że Harry nie angażuje się w swój własny ślub.
- To nie tak…
- A jak inaczej nazwiesz to, że nie poszedł z tobą na żadne spotkanie?
-  Po prostu ma dużo pracy…  Cam dzisiaj nie będzie?
-  Pakuje się na tą swoją szaloną podróż z Malfoy’em i nie zmieniaj tematu.
- Przecież nie zmieniam. Cieszą się sobą jak małe dzieci… Uroczo się na nich patrzy.
Hermiona chciała coś powiedzieć, lecz wpatrywała się zdziwiona w Lunę, która przepraszając je, wybiegła z kawiarni, wołając w stronę mężczyzny, którego żadna z nich nie znała.

***



Po spotkaniu z Ginny, nie potrafiłam się na niczym skupić.  Krążyłam po mieście w poszukiwaniu prezentów, lecz nic nie przyciągało mojej uwagi. Martwiłam się o Rudą. Zarówno ona jak i Harry zmienili się po wojnie, ale wciąż ciągnęli swój związek.  Nie było między nimi już tego uczucia, które kiedyś było tak widoczne i nie byłam przekonana czy ślub to dobry pomysł. Nie powinni się wiązać na stałe.
Spojrzałam na wystawę sklepu, w którą wpatrywałam się od kilku od kilku dobrych minut, a której nie dostrzegałam zbyt zatopiona w myślach i uśmiechnęłam się do siebie. Znalazłam idealny prezent, który był równocześnie okazją by powiedzieć Jemu coś, co chciałam przekazać mu już od kilku dni, lecz nie wiedziałam jak.

***


Wybiegłam z kawiarni, ponieważ zauważyła czuprynę lekko kręconych włosów i charakterystyczny pijacki chód. To był Rookwood. Zdziwiłam się widząc go w centrum Londynu, ponieważ zazwyczaj nie opuszczał swojej samotni pod miastem. Nie chciałam go śledzić, nie przyszło mi to nawet do głowy. Po prostu chciałam się przywitać. Zapytać co tu robi. Jednak brunetka, do której podszedł sprawiła, że stanęłam w pół kroku. Widać było, że się znają i bynajmniej nie jest to znajomość powierzchowna. Co prawda między mną, a Augustusem nie padły żadne deklaracje, ale byłam przekonana, że nie są potrzebne.
Odwróciłam się i ruszyłam w przeciwnym kierunku. Nie będę robić wyrzutów wolnemu człowiekowi choćby nie wiem jak zabolał mnie ich widok.


***

Siedziałam bezmyślnie mieszając swoją kawę. Wiedziałam, że Hermiona ma rację. Harry kompletnie nie angażował się w organizację ślubu. Salę wybierał z nią Blaise, menu również. Potter nie potrafił nawet zdecydować się na kolor zaproszeń i dodatków.  No właśnie  – „ Potter”… Coraz częściej tak o nim myślałam, a to chyba nie wróżyło małżeńskiemu szczęściu. Przy wybieraniu sali wszyscy brali Blaise’a za mojego narzeczonego. Po kilku dniach słuchanie "jaką państwo są zgodną i dobraną parą" stało się krępujące. W końcu przestaliśmy ich wyprowadzać z błędu. Dzisiaj też z nim miałam iść na ostatnią przymiarkę sukni. Wszystko byłoby w porządku,  gdyby nie wątpliwości Hermiony, które także i mnie nie dawały spokoju.



***

- Cam chodź wreszcie! Zaraz spóźnimy się na samolot! Dlaczego nie możemy podróżować za pomocą świstoklików?
Moje spojrzenie chyba mówiło wystarczająco wiele.
- Zgodziłam się na tą szaloną podróż, podkreślam w święta, tylko i wyłącznie dlatego, że cię kocham. Więc nie marudź jak Snape, gdy McGonagall chce mu matkować.
- Postawiłaś swoje warunki...
- Dwa dni świąt ze śniegiem, zapasem mandarynek i komediami romantycznymi , to nie jest dużo.
Jego wzrok był powątpiewający. Bardzo powątpiewający. Pomyślałam jak bardzo musi mnie kochać zmuszając się do mugolskich środków transportu i komedii romantycznych, czyli dwóch rzeczy, których nie znosił najbardziej. Ogarnęło mnie dziwne, ale miłe uczucie.
Nie znał moich myśli, więc zdziwił się gdy podeszłam i go pocałowałam, a nasze wyjście znów się opóźniło.


***


Próbowałam ułożyć włosy,  jednocześnie wspominając jak znalazłam się w tej sytuacji.
Nigdy bym nie pomyślała, że to właśnie w trakcie wojny znajdę największe szczęście. Z Ronem dawno nie miałam już nic wspólnego. Rozmawiałam z nim tylko dlatego, że był bratem mojej przyjaciółki. Chodziłam własnymi drogami i to w końcu mnie zgubiło. Doprowadziło do sytuacji, w której musiałam zaciągnąć dług,  a jedyną osobą która mogła mi pomóc był Severus Snape. Nie był z tego powodu szczęśliwy, ale mi pomógł.  Dziwię się teraz, że będąc zabawką w rękach dwóch wielkich czarodziejów znalazł jeszcze siłę by użerać się z wkurzającą gryfonką. Musiał ze mną spędzić codziennie przynajmniej dwie godziny by wiedzieć jak mi pomóc. Na początku nie pozwalal mi się odzywać. Co oczywiście ignorowałam. Później się kłóciliśmy. Uważał,  ze moje podejście do życia jest złe, że ciągle mówienie prawdy jest niebezpieczne, powtarzał, że wszyscy kłamią. Ja wytykałam mu, że nie można ciągle ukrywać prawdy, że w końcu noga się potknie. On jako przykład stawiał siebie. Nie można było temu zaprzeczyć, ja mimo wszystko próbowałam.  W kłótniach coraz bardziej odbiegaliśmy od meritum. Imponowała mi jego inteligencja. Z czasem zaczęłam dostrzegać coś więcej.  Dostrzegać, że ten zimny człowiek też ma uczucia, że jest zmęczony obecną sytuacją,  że nie zależy mu na własnym życiu i wyczekuje śmierci. Chciałam to zmienić.  To było głupie, w końcu co mogła zwykła gryfonka?
 Otrząsnęłam się z wspomnień i zeszłam na dół. Czytał książkę. Spojrzał na mnie z grymasem, który ukrywał uśmiech. Nie był przystojny, ale w jego twarzy było coś co sprawiło, że w moim brzuchu odezwało się stado motyli.
- Wyglądasz jakbyś zobaczyła ducha Granger   jego głos jak zwykle był przepełniony ironią.
Wręczyłam mu niewielkie pudełko
- Wiem, że to jeszcze nie czas, ale...
W tym momencie nie byłam odważną gryfonką. Przez głowę przeleciało mi tysiąc myśli, od zdziwienia do tego, że mnie zostawi. W końcu niczego sobie nie obiecywaliśmy. Bałam się jego reakcji.
Otworzył pudełko i spojrzał na mnie z kamienną twarzą.
- Skoro tak, również nie będę dłużej czekał.
Gdyby ktoś w tym momencie chciał zbadać mój puls, na pewno wylądowałabym na intensywnej opiece magicznej.
Z szat wyciągnął pudełko,  które było miniaturka, tego, które on dostał ode mnie. Teraz głowę miałam pustą. Otworzyłam je i moim oczom okazał się złoty pierścionek. Wpatrywałam się w niego nie mogąc wydusić słowa.
- Tylko nie każ mi klękać Granger   przez ironię przebrzmiewało lekkie spięcie.
Podeszłam do niego i lekko go pocałowałam.
- Myślałem Granger, że moja przyszła żona będzie bardziej wygadana.
- Jeszcze będziesz mieć dość mojego gadania Snape - odpowiedziałam powracając do przerwanej czynności.

***
Siedziałam przy zastawionym stole i czekałam aż Harry wróci z pracy. Powinien być już godzinę temu. Zdarzyłam przez ten czas wiele przemyśleć.
Nagle w drzwiach zazgrzytał klucz. Czekałam, aż Harry wejdzie do salonu.
- Gin przepraszam jestem zmęczony.  Nie mam siły by tu siedzieć, marzę tylko o śnie.
Spojrzałam na dania stojące na stole, nad którymi spędziłam pół dnia i tylko upewniłam się w swojej decyzji.
- Daj mi tylko pięć minut, Harry.
Potter spojrzał na mnie zdziwiony.
- Nie może to zaczekać do jutra?
Po raz pierwszy od wojny odezwała się we mnie odwaga, a nie uległość.
- Nie Harry. Ja nie chcę takiego życia. Nie kocham cię.
- Co moje spóźnienie ma do miłości?
- Nie chodzi o spóźnienie. Każde z nas żyje swoim życiem. Spójrz na Cam i Draco, na Millie i Nevilla. Nawet Snape okazuje Hermionie, że jest dla niego ważna. My nie potrafimy się znaleźć. Staliśmy się sobie obojętni.
Harry milczał przetrawiając moje słowa. Ja jednak nie czekałam na jakąkolwiek reakcję z jego strony. Chwyciłam kurtkę i ruszyłam w stronę drzwi.
- Jutro przyjdę po swoje rzeczy.
Wpatrywał się we mnie z miną zbitego psiaka. Zignorowałam to choć nie było łatwo i wyszłam.
Po kilku minutach stanęłam przed innymi drzwiami i nerwowo przygryzałam wargę. Drzwi się otworzyły, uwalniając zapach cynamonu. Blaise spojrzał na mnie nierozumiejącym wzorkiem.
- Rozstałam się z Harrym.
Nie mówiąc nic, zamknął mnie w ciasnym uścisku, a ja wreszcie poczułam się naprawdę szczęśliwa.


***



Było już późno. Siedziałam sama, wpatrując się w śnieg za oknem. Nie chciałam spędzać kolejnych świąt samotnie. Wychodząc z domu nie wiedziałam, gdzie chcę iść. Nogi same mnie poniosły i podświadomie skierowałam się w drogę prowadzącą do pustelni Augustusa. Jak zwykle do drzwi musiałam się dobijać. Roowood był paranoikiem i kiedy nie chciał po prostu nie otwierał drzwi. Sama nie wiedziałam dlaczego na moich policzkach pojawiły się łzy. Gdy miałam już iść,  Augustus stanął w otwartych drzwiach.
- Co ty…  - nie pozwoliłam mu dokończyć. Nie potrzebowałam teraz wykładów tylko miłości.  Widziałam zdziwienie na jego twarzy. Pierwszy raz byłam tak bezpośrednia. Nie obchodziły mnie konsekwencje. Teraz chciałam być z nim.

***
- Draco – mój głos był tak miły, że każdy by się zorientował o co chodzi - Ale naprawdę, tak bardzo, bardzo nie chcesz ugotować obiadu?
Blondyn zdecydowanie nie wyglądał na przekonanego.
-Ale wiesz jak bardzo cię kocham?
-Co z tego będę miał?
Cholera, o tym nie pomyślałam.
-A co byś chciał?
Jego uśmiech był tak czysto ślizgoński, że wszystko było jasne. Kiwnęłam tylko głową, a na jego twarzy wykwitł radosny uśmiech.
-Uwielbiam umowy  tobą Camille.












/Jeśli byłeś proszę zostaw ślad.