Ponad miesiąc nic nie dodałam. Przez ponad miesiąc nic nie napisałam. Nic potterowskiego. Mam wrażenie, że to co piszę jest pozbawione uczuć, a przez to niepełne. Mam nadzieję, że to się zmieni i pod koniec miesiąca dodam Teomione, które jest w trakcie tworzenia. Na razie zostawiam was z czymś kompletnie nie potterowskim. Pisane w ramach zadania na angielski. Mam nadzieję, że wybaczycie mi tą długą przerwę ;)
Młody mężczyzna
podniósł się ciężko z czegoś co imitowało łóżko, słysząc głośny gwizd, sygnał
pobudki. Z wstrętem spojrzał na twarde deski i z bólem się przeciągnął. Każdy
mięsień zaczął drgać mu z wysiłku. Dookoła niego inni więźniowie ledwo zwlekli
się z desek i jak każdego ranka odnaleziono kilka osób, które nie przeżyły
nocy. Karol jak co dzień rozpoczął szybką modlitwę. Codziennie prosił Boga, by
wojna wreszcie się skończyła, by wreszcie byli wolni. Każdy kolejny dzień w
obozie był coraz cięższy. Rano kilka łyków płynu udającego kawę, która miała
dodać im energii do pracy, a na obiad wodnista woda z obierków i resztek, z
różnego rodzaju robakami na dnie. Przez resztę dnia musieli ciężko pracować. Jedzenie
jakie dostawali raczej oszukiwało żołądek niż dodawało sił. Z każdym kolejnym
dniem wszyscy mieli jej mniej. Słabsi umierali po kilku dniach, silniejsi
wytrzymywali maksymalnie kilka miesięcy. Nadziei, że kiedyś to się skończy też
było coraz mniej, ubywało jej po każdym apelu i widoku dymiących kominów. Jednak
Karol miał jeden powód, który pozwalał mu przeżyć kolejne dni. Klara. W
chwilach ostatecznej rozpaczy powtarzał to imię jak mantrę, wierząc, że dzięki
niej przetrwa. Myśl o niej była jedyną pociechą w czasie wykańczającej pracy,
długich, monotonnych apeli, bezsennych nocy pełnych bólu, podczas których w
myślach przeprowadzał z nią setki rozmów. Karol nadal doskonale pamiętał dzień,
w którym ją poznał.
Był to wyjątkowo słoneczny dzień, jeden z
pierwszych, naprawdę ciepłych tej wiosny. Wraz z przyjaciółmi spędzał wolne
przedpołudnie na rynku. Nagle z jednej z brukowanych uliczek wyszła ona. Dziewczyna
o lśniących brązowych włosach, opadających falami na ramionach i perlistym
śmiechu. Poruszała się z gracją, a jej sylwetka promieniowała szczęściem.
Szła chodnikiem, ze
śmiechem opowiadając coś przyjaciółce, a jej prosta sukienka w kwiaty powiewała
lekko na wietrze. Gdy obie kobiety przechodziły obok nich, Klara upuściła
torebkę, w której czegoś szukała. Młody mężczyzna pochylił się, pomagając jej
zbierać porozrzucane rzeczy. Rozejrzał się dookoła i wtedy ich spojrzenia się
spotkały. Miała piękne oczy. Duże, brązowe, spokojne. Klara podziękowała mu z
lekkim uśmiechem za pomoc i ruszyła za przyjaciółką.
Kolejnego dnia znów na
siebie wpadli. Ona właśnie wychodziła z kawiarni, a on wracał z pracy.
Wyglądała jeszcze
piękniej niż poprzedniego dnia. Jej włosy w słońcu lśniły złotymi refleksami, a
usta były wykrzywione w lekkim uśmiechu. Powitali się skinięciem głowy i każde
ruszyło dalej w swoją stronę. Takie przypadkowe spotkania zdarzały się coraz
częściej, aż w końcu przestały być przypadkowe.
Karol stanął w szeregu
– rozpoczął się apel. Starał się stać w bezruchu, jednak bolące mięśnie na to
nie pozwalały. W dodatku żołądek domagał się jedzenia i musiał z całych sił
strać się nie dopuścić by burczał. W końcu każda niesubordynacja i zakłócanie
apelu były srogo karane. Spojrzał w dół na postrzępiony pasiak. Z każdym
dniem jego skóra robiła się coraz
bardziej przeźroczysta, a kości coraz lepiej widoczne. Jego stan i tak był
dobry w porównaniu do tego, co działo się z Klarą. Nie dość, że taka ilość
pożywienia była dla niej zdecydowanie zbyt mała, to jeszcze eksperymenty
dodatkowo ją wykańczały.
Gdyby tylko mógł, oddałby
jej swój przydział. Dałby się zabić, jeśli dzięki temu ona byłaby wolna. Nie
chciał patrzeć na to, jak każdego dnia coraz bardziej znika, zamyka się w
sobie. Tęsknił za nią, za jej śmiechem, zapachem, głosem. Zdarzały się chwile,
że widział ją przez płot, jednak były zbyt krótkie i sprawiały, że brakowało mu
jej jeszcze bardziej.
Często stała kilka
metrów od niego. Była na wyciągnięcie ręki. Tak bardzo chciał ją wtedy
pocieszyć, powiedzieć, że niedługo to wszystko się skończy. Zrobić cokolwiek.
Widział jej oczy, smutek i ból czający się na twarzy i nie potrafił myśleć o
niczym innym, jak o tym by wziąć ją w ramiona i nie pozwolić więcej cierpieć.
Niestety dzieliła ich bariera. Był nią płot z drutu – niby łatwy do pokonania,
a stanowił przeszkodę nie do przebycia. Wiedział, że jeśli tylko by spróbował
to zginąłby nie tylko on, ale również kilku niewinnych ludzi, by pokazać innym,
że nie warto ryzykować.
Podział do kolumn pracy
przywrócił go do rzeczywistości. Karol musiał uważać, by nie dawać powodów do
ukarania go. W końcu miał dla kogo żyć. Wraz z innymi ruszył posłusznie, by
rozpocząć kolejny wypełniony ciężką pracą dzień.
Klara stała w jednym z
baraków wraz z grupą innych kobiet w różnych wieku – od małych dziewczynek po
staruszki. Wszystkie były przerażone i wiek nie miał na to wpływu. Nie miały
pojęcia co się z nimi stanie. Rozglądały się przerażone po pomieszczeniu, w
którym znajdowały się dziwne przedmioty.
Nagle do pomieszczenia
wszedł mężczyzna ubrany w elegancki mundur SS i wysokie, błyszczące oficerki.
Spojrzał na nich przelotnie i podszedł do innego mężczyzny, który ich tu
przeprowadził. Te jedno spojrzenie wystarczyło. Było w nim tyle chorej
fascynacji, że wszystkie zrozumiały, że poddadzą ich eksperymentom. Tak zaczął
się jej pierwszy dzień w obozie.
To wspomnienie
nawiedzało ją co noc. Ten pierwszy dzień był najgorszy.
Z każdego kolejnego
pamiętała coraz mniej i nie wiedziała czy powinna się z tego cieszyć czy tym
martwić. Jedyne co przewijało się w jej niejasnych wspomnieniach to ból i
przerażenie. Jednak jedno wryło jej się głęboko w pamięć.
Na zewnątrz było
jeszcze ciemno, a chłód przedzierał się przez mury. Kilka godzin wcześniej była
poddana kolejnemu brutalnemu eksperymentowi. Szybko zasnęła na chłodnej
podłodze, bo nie miała nawet siły by doczołgać się do ‘łóżka’. Gdy się obudziła
ból rozsadzał jej czaszkę i musiała walczyć z mdłościami. Słyszała ciche jęki
innych kobiet, które także cierpiały po szaleńczych eksperymentach Carla Clauberg’a. W jej myślach krążyła
jedna myśl: „Jak długo jeszcze będę w stanie to znieść?” I właśnie wtedy to
zobaczyła. Bezwładne ciała koło latryny. Leżały jedne, na drugim i przypomniały
raczej szkielety niż ludzi. Pustymi oczami wpatrywały się wciąż przed siebie, a
gnijące ciała, po których przechadzały się różnego rodzaju robaki, wydzielały
zapach nie do zniesienia. Nie potrafiła wykonać żadnego ruchu, była
sparaliżowana ze strachu. Wiedziała, że jeszcze kilka dni temu z częścią z nich
rozmawiała, opowiadały o swoich rodzinach, które czekają na ich powrót. Pod
powiekami poczuła łzy, których nie było zbyt wiele z powodu wycieńczenia. Była
pewna, że nigdy nie pozbędzie się tego widoku ze swojej świadomości, że do
końca życia będzie prześladował ją w snach. Następnego dnia było jeszcze
gorzej. Jej rany jeszcze się nie zagoiły, a już powstały nowe. Wiedziała, że
będzie ciężko, ale nie potrafiła spoglądać na swoje brudne ciało, po którym
mimo wszystko wędrowały robaki.
Jednak wiara w to, że
będzie lepiej dodawała jej sił. No i codziennie stawiała sobie cel – przeżyć
jeszcze jeden eksperyment.
Miarowy stukot kół
pociągu każdemu przypomniał, jak tu trafił. Klara znalazła się tu przez jedną z
wielu łapanek organizowanych na ulicach jej miasta. Na początku każdy miał
nadzieję, że jakoś uda mu się uciec, ale jak tylko zobaczyli bydlęce wagony,
wypełnione ludźmi, każdy tracił optymizm. Każdy wagon był tak bardzo
wypełniony, że niemożliwe wydawało się wciśnięcie jeszcze jednej osoby, ale
Niemcom się to udawało. Małe dzieci płakały, a matki próbowały je uspokoić choć
same były przerażone. Na zewnątrz był środek lata, a w wagonie z powodu tak
dużej ilości osób było co najmniej kilkanaście stopni więcej. Panował taki
ścisk, że zmiana pozycji była niemożliwa. Nikt nawet nie zwracał uwagi na
latające muchy, a karaluchy spacerujące po podłodze były zupełnie normalne. Gdy
zatrzymali się na peronie wszyscy się ożywili, na nowo odrodziła się nadzieja
na ucieczkę. Zostali wyprowadzeni z wagonów, po czym bijąc ich i poganiając
kazano ustawić się w szeregu. Brutalnie pozbawiono ich rzeczy osobistych,
jednak w obawie o swoje życie nikt się nie odzywał. Małe dzieci nawet nie
płakały, bojąc się, że zostaną ukarane. Część osób została odprawiona na bok.
Reszta przeszła kwarantannę - fotografowano ich, a następnie nadano numery. Jako
ubrania dostali bieliznę i cienkie pasiaki, które niezależnie od pory roku
miały ‘chronić’ ich od deszczu, słońca, mrozu. Tak zaczął się ich koszmar.
Każdego dnia pracy
Karol widział dym unoszący się nad obozem i ten charakterystyczny zapach,
którego był pewien, że nie zapomni do końca życia. Zapach palonych ludzkich
ciał. Wszyscy więźniowie byli przesiąknięci tym zapachem i nie było sposobu by
się go pozbyć. Po częstotliwości wydobywania się dymu z komina można było
rozpoznać kiedy był ostatni transport.
Gdy był dawno dym można
było zaobserwować głównie koło południa i miał słaby zapach. Jednak, kiedy
przyjeżdżał nowy transport bywały dni, że dym unosił się cały dzień, a jego
zapach był tak mocny, że nie dało się tego wytrzymać. W takie dni zawsze było ciszej,
jakby więźniowie oddawali niemy hołd zmarłym.
Mimo wszystko, nikt nie
chciał by się tam znaleźć. Musieli wykonywać ciężką pracę, ale mieli nadzieję
na wyzwolenie. Mieli nadzieję, że kiedyś będą wolni i wrócą do osób czekających
na nich na wolności.
Nagle, tak z dnia na
dzień pojawiła się plotka o tym, że wojna dobiega końca, że być może za
niedługo zostaną uratowani. Ta wiadomość ożywiła wszystkich. Niebyło osoby,
która by nie znalazła więcej siły do pracy, motywacji by nie stawiać się
SS-mannom. Ciężko chore osoby znajdowały nadzieję, na wyzdrowienie. Nagle
wydawało się, że słońce jaśniej świeci, a dni są jakieś cieplejsze. Mimo
stycznia, nie było mrozów, a słońce świeciło każdego dnia, co dodatkowo
sprawiało wrażenie wyjątkowości. Jakoś tak wszyscy przestali martwić się o
przyszłość, o to czy przeżyją. We wszystkich wstąpiła nowa nadzieja.
Z kominów przestał
wydobywać się dym, a Niemcy pilnujący więźniów przy pracy pozwalali na więcej.
Nie karali już tak ostro jak zazwyczaj i nie nadzorowali tak dokładnie każdej
pracy. Nawet lekarze zaprzestali swych eksperymentów. Bardziej byli zajęci
innymi sprawami, niż pilnowanie więźniów. Jak widać, na każdego wpłynęła myśl,
że w krótce główna brama zostanie otwarta na zawsze.
Pewnego dnia wybrano
kilkaset osób, które w szeregu wyruszyły przed siebie. Na początku zapanowało
przerażenie. Czyżby plotki okazały się jednak nie prawdziwe? Czy jednak wojna
nadal trwa? Nikt nie wiedział, co ten marsz oznacza. Jednak szybko pojawił się
nowa pogłoska. Wszyscy mówili, że w ten sposób Niemcy pozbywają się świadków.
Od kilku dni nie
odbywały się już apele. Na początku były coraz krótsze, aż w końcu zupełnie
zaprzestano ich zwoływania. Każdy z tych argumentów przemawiał za końcem wojny
i był to powód, z którego cieszył się każdy więzień, mimo, że nikt nie
wiedział, dokąd dążą ‘kolumny śmierci’.
Koniec.
To wreszcie koniec. Są wolni.
Karol po raz pierwszy
od wielu dni czuł, że będzie lepiej. Nadzieja, którą już tracił, znów w nim
odżyła. Wszyscy stali sparaliżowani. Nie wiedzieli co mają robić. Nie wierzyli,
że tak po prostu mogą iść, że nikt ich nie ukarze.
Pośród nieprzeniknionej
ciszy panującej na rozległym placu
rozległ się śmiech. Nie był to zwykły, radosny śmiech. Był on tak histeryczny i
pełen bólu, że wszystkich przeszły dreszcze.
Nagle ktoś ruszył do
przodu i wszyscy zaczęli biec przed siebie. Jedni wpadali na innych , zapanował
nieopisany chaos. Każdy chciał jak najszybciej zostawić za sobą to miejsce, w
którym tyle wycierpieli. Silniejsi pomagali tym, którzy nie mieli sił by iść.
Małe dzieci nie rozumiały co się dzieje i rozglądały się przerażone. Te
urodzone w niewoli nigdy nie słyszały jeszcze takie hałasu i ożywienia.
Karol szybko dotarł do
Klary. Nie przeszkadzały mu w tym płoty, ani inni ludzie, poszukujący bliskich.
Wreszcie po tylu miesiącach mógł ją przytulić, pocieszyć. Czuł się szczęśliwy. Mimo zmienionego wyglądu, poznał ją od razu. Wtedy
jego radość zmieniła się w strach. Wziął ją na ręce i przeraził się czując jaka
była lekka. Była zbyt słaba by zrobić
cokolwiek więc bezwładnie opadła w jego ramiona. Modlił się by przeżyła. Ruszył
wolno powtarzając wciąż swe błagania.
Mężczyzna nie mógł
patrzeć na wychudzone kobiety nie mające siły by iść. Chciał im pomóc, ale dla
jego wycieńczonego organizmu , Klara była już wystarczającym obciążeniem. Miała
niezdrowe rumieńce i co chwilę traciła przytomność. Na pewno miała też gorączkę
i ciągle powtarzała niezrozumiałe dla niego słowa. Karol starał się iść jak
najszybciej, wiedział, że ona potrzebuje natychmiastowej pomocy, ale z każdym
krokiem tracił siły. Nagle potknął się o coś i upadł. Prosto w kałużę powstałą z
roztopionego śniegu. Nie miał pojęcia
ile czasu leżeli na zimnej ziemi, ale żadne z nich nie miało siły by ruszyć
dalej. Powoli przestawał czuć stopy i
obawiał się, że nie uda im się dotrzeć do najbliższej wioski. W końcu Karol
podniósł się ciężko, wziął Klarę na ręce i ruszył dalej. Szedł wolno, co chwilę
się zatrzymując, ale najważniejsze było, że w ogóle idzie.
W oddali widać było
jakieś domy i to dodało mu sił. Nim dotarł do pierwszego z nich minęła co
najmniej godzina. Zatrzymał się przy płocie modląc się, by ludzie z tego domu
im pomogli. Po chwili wyszedł mężczyzna i już chciał coś powiedzieć, ale widząc
ich stan, wprowadził ich do niewielkiej kuchni. Była ona zapełniona już osobami
w niewiele lepszym stanie od nich. Tak wspaniale było po tylu miesiącach
usłyszeć język polski. Brzmiał on jak najwspanialsza pieśń.
W kuchni wszyscy leżeli
nieruchomo na prowizorycznych łóżkach, a wokół krzątało się kilka osób starając
się im pomóc. W powietrzu unosił się zapach krwi i gnijących ran.
Karol oddał Klarę w
czyjeś ręce, a sam usiadł pod ścianą ciężko oddychając. Serce biło mu jak szalone nie potrafił się uspokoić. Przymknął oczy i
znów powrócił do wspomnień. Był to najlepszy sposób by zapomnieć o bólu. Po
chwili zaczął cicho nucić piosenkę, którą przed wojną często śpiewała Klara.
Kojarzyła mu się ze szczęściem, wolnością i bezpieczeństwem. Mimo to wciąż
słyszał okrzyki bólu i nerwowe szepty pomagających.
Nagle rozległ się głos,
który dobrze znał. Był on przepełniony bólem i cierpieniem. Natychmiast otworzył
oczy i kuśtykając znalazł się przy niej.
Lekko ścisnął jej dłoń i ich oczy znów się
spotkały. Wiedział. Wiedział, że dla nich nie ma już przyszłości, że zaraz
wszystko się skończy nim tak naprawdę się zaczęło. W tym krótkim spojrzeniu
przekazała mu wszystko. Miłość, strach, ból, ale jednocześnie prośbę by on żył
dalej. Bez niej. Zaraz po tym zamknęła oczy, a jej dłoń opadła bezwładnie. W
tym momencie wolność straciła sens. Wciąż zadawał sobie pytania. Dlaczego on
przeżył, a ona nie? Jak ma bez niej żyć? Czy kiedykolwiek będzie w stanie
zapomnieć choć trochę o tym co przeżył? Czy wolność, bez Klary ma sens? I czy
kiedykolwiek minie ten rozdzierający ból, który teraz czuje? Pytania, na które nie znał odpowiedzi kłębiły
się w jego umyśle. Wiedział, że musi znaleźć na nie odpowiedź.
Karolowi powrót to
rzeczywistości – wolnej rzeczywistości zajął kilka miesięcy. Było ciężko. Nic
nie mogło sprawić by zapomniał choć część tego co przeżył. Na początku nie
potrafił odnaleźć sensu w czymkolwiek. Jednak pewnego dnia uświadomił sobie, że
Klara chciała, żeby on żył. Chciała, żeby chociaż on był szczęśliwy. Wtedy
odnalazł nowy sens swojego życia. Musiał sprawić by nikt nie zapomniał o
ludziach, którzy zginęli w obozie. By pamięć o nich wciąż była żywa.